Co Bóg złączył w jedno
„Były znaki, sygnały, cóż z tego, że nieczytelne. Może trzy lata temu albo w zeszły wtorek pewien listek przefrunął z ramienia na ramię?[…] ” Wiesława Szymborska
Czy spada jak grom z jasnego nieba? Czy jest jedyna, wieczna. Czy prowadzą do niej znaki boże? …Miłość – Czy rodzi się po czasie? Co robić by przetrwała.
Odpowiedzi na te i wiele innych pytań poszłam szukać u źródła. Rozmawiałam z małżeństwami, które –jak same twierdzą- zostały połączone przez Boga.
Znaki boże, drogowskazem do miłości
Gosia i Sebastian Świłpa
On wracał z Zakopanego, a dokładnie z Majerczykówki. W Poznaniu miał przesiadkę. Jechał z kolegą. Na postoju spotkał Gosie. Była to koleżanka jego przyjaciela imiennika, Sebastiana. Jak sam wspomina, z początku nie było wielkiego zauroczenia, wielkiej miłości. To były rozmowy. Ich znajomość urwała się na 3 miesiące. Kolejne spotkanie było czystym przypadkiem. Odbyło się ono w Ognisku św. Brata Alberta. Gosia przyznaje, że jedyne co zapamiętała z tego spotkania to piękny i schludny góralski sweterek Sebastiana -śmieje się-. Oboje są zgodni, z początku nic wielkiego do siebie nie czuli. Po jakimś czasie znowu się spotkali i ponownie w tym samym miejscu. Były to 18-ste urodziny ich wspólnej koleżanki Izy Zielińskiej. Była dyskoteka, i to właśnie na niej… zbliżyli się do siebie. On odprowadził ją aż pod same drzwi. Bardzo długo rozmawiali. Do Ośrodka wrócił jakoś o 2 w nocy. Z tego wszystkiego stracił głowę, -i jak sam wspomina- porządnie nastraszył swoich kolegów, bo nigdy przedtem tak późno nie wrócił.
Na pierwszą pielgrzymkę Sebastian pojechał sam, ale już wtedy na odchodne powiedział do Gosi, że za rok zabiera ją ze sobą. Wtedy ona coś poczuła, jakby impuls, sygnał. Ciężko określić co dokładnie to było. Za znak szczególny Gosia uznaje dzień, w którym to przyszedł do niej Sebastian (to było tuż przed pielgrzymką). Na jej biurku dostrzegł otwarte Pismo Święte na stronie Pieśń nad Pieśniami. Momentalnie poderwał się i ze zdziwieniem zapytam jej czy ona to dzisiaj przeczytała. Odpowiedziała, że tak. Lekko zszokowany i zmieszany jeszcze raz spytał, czy nikt inny z zewnątrz jej tego nie podrzucił. Odparła, nie. Zdziwiony powiedział jej, że on również dzisiaj czytał ten fragment. To był znak – mówi dzisiaj Gosia. Z początku jakoś to odpychałam, miałam inne plany- mówi. Pod koniec liceum zaczęła myśleć o zakonie. Była wtedy trochę zagubiona. Pewnego dnia więc, powiedziała do Boga takie coś, „jeśli nie dostanę się na studia to pójdę do zakonu, a jeśli się dostanę to znak, że mam być z Sebastianem”. Postawiła swoistego rodzaju ultimatum Bogu. Po pewnym czasie była znana już lista osób, przyjętych na studia. Byłam pierwsza – mówi. Pierwszą pozycję listy studentów, zajmowało jej nazwisko. Wtedy już wiedziała. To nie był taki sobie mały sygnalik to był ewidentny, wyraźny znak od Boga. On chciał nas ze sobą złączyć. Reszta z czasem szła własnym torem. Zaczęła spotykać się z Sebastianem. Zaręczyny były bardzo szybko, tak jak zresztą Sakrament Małżeństwa -śmieją się-. Ślub wzięli w plenerze pod dwoma pięknymi lipami przy Ognisku św. Brata Alberta. Maja piątkę wspaniałych dzieci. Widzą, że trzeba żyć łaską i wszystko przyjmować jako dar. Podobne przesłanie niesie ze sobą powiedzenie mamy Gosi „Gdy Bóg daje zajączka, to daje i łączkę”. W naszym życiu to się potwierdza – mówi Gosia. Z przyjściem kolejnego dziecka nasza sytuacja materialna się zawsze poprawiała. Warto dlatego pamiętać, że Bóg nie pozostaje dłużny, jeśli my mu zaufamy to ona nam to wynagrodzi.
Mają za sobą, 18 lat małżeństwa. Jak sami przyznają mieli oni lepsze i gorsze dni, jak każdy. Głęboko wierzą w to, że trzeba w pełni oddać się Bogu i po prostu… mu zaufać.
Gosia: „Człowiek szuka swojego szczęścia i jeśli znajdzie ludzi, którzy są szczęśliwi z Jezusem Chrystusem, bez dwóch zdań, powierzą jemu życie. Temu, który chce dla nas jak najlepiej, oddał za nas wszystko i umarł na krzyżu.”
Sebastian: „Głęboko i szczerze w to wierzę, że najważniejsze to budować miłość na fundamencie wiary.”
Porozmawiaj z kimś, kogo jeszcze nie znasz
Ewelina i Wojtek Cylejowscy
On pierwszy raz na XIX szczecińską pielgrzymkę rowerową miał pojechać ze swoją dziewczyną, jednak nie dostała urlopu i pojechał sam. Chciał się odizolować, wyciszyć, pomodlić, poukładać pewne sprawy.
Ona pierwszy raz na pielgrzymkę rowerową pojechała z kolegą i koleżanką rok wcześniej. Bardzo jej się spodobała jednak na XIX szczecińską pielgrzymkę nie pojechała.
Nadszedł rok 2011 XX pielgrzymka rowerowa. On jechał sam, ona z koleżanką. Przystanek Trzebnica. Ksiądz Adam podczas wieczornego apelu w kaplicy u sióstr zakonnych powiedział, aby teraz każdy wybrał sobie jedną osobę której jeszcze nie zna i następnego dnia z nią porozmawiał, poznał ją bliżej. Tak z tłumu wybrałem ją –mówi Wojtek. Następnego dnia na pierwszym postoju zaczęli za sobą rozmawiać. Zapytałem ją o wiek, bo bardzo młodo wyglądała –mówi Wojtek, a ja chciałam zapytać czy ma kogoś, było to dziwne, że taki fajny, przystojny może być samotny, ale nie spytałam –mówi Ewelina. Dopiero przy innej rozmowie się odważyłam –twierdzi. Jemu bardzo dobrze rozmawiało się z Eweliną, ale zarówno on jak i ona, byli ostrożni… lekko powściągliwi. Przez pozostałe dwa dni pielgrzymki rozmawiali ze sobą. Chcieli się poznać bliżej. Pielgrzymka dobiegła końca.
Ewelina przyznaje, że polubiła Wojtka, ale pewne sprawy, które martwiły ją i zniechęcały. Jedną z nich było to, że pochodzą z dwóch różnych miast. Ona z Wrocławia, on ze Szczecina. Na pożegnanie wymienili się numerami oraz Wojtek wręczył Ewelinie różaniec, prosząc na odchodne, aby się za niego pomodliła. Ewelina przyznaje, że jego prośba wydała się dla niej dość dziwna, ale uznała, że jest coś w nim wyjątkowego. Miał w sobie tą zagadkowość, skrytość, to mnie bardzo intrygowało – wspomina.
Po niespełna 2 tygodniach znowu się spotkali. On przyjechał do niej na kawę, później ona do niego. Bardzo szybko oboje postanowili, że może warto spróbować i zostali parą. Nie było łatwo gdyż widzieli się tylko co 2-3 weekend. W pociągu spędzili wiele godzin jeżdżąc do siebie nawzajem. Rozstania, gdy każdy z nich musiał wracać do swojego miasta, były ciężkie. Związek się rozwijał i po 8 miesiącach Wojtek się oświadczył. Decyzja o zawarciu małżeństwa nie zajęła zbyt wiele czasu i po 3 miesiącach wzięli ślub w Bazylice św.Bartłomieja i św.Jadwigi Śląskiej w Trzebnicy. Po ślubie on przeprowadził się do Wrocławia. W tym roku byli razem na pielgrzymce. Z taką różnicą, że on jechał rowerem a ona samochodem. Ciekawi Was dlaczego samochodem? Już pisze. Ewelina jest w 7 miesiącu ciąży. Tak jak we wrześniu wzięli ślub tak i termin porodu wyznaczony jest na wrzesień. Dziwny zbieg okoliczności, nie sądzicie?
Aktualizacja: 12 września 2013 r. Ewelinie i Wojtkowi urodził się syn – Franek. Był on najmłodszym uczestnikiem naszej ostatniej pielgrzymki rowerowej. Jechał w brzuchu swojej mamy 🙂
Pielgrzymkowy Lowelas
Alicja i Marcin Sitarz
Poznali się na XII pielgrzymce. Alicja miała wtedy 24 lata, a Marcin 22. Ona pojechała ze znajomą, a on z kuzynami. I tak jeździli od grupy do grupy, co z początku bardzo mnie irytowało – mówi Alicja. Kuzyni Marcina byli od niego młodsi, wyniku czego byli swoistego rodzaju, małymi agentami. Jeździli na zwiady, obserwowali a pod koniec zdawali Marcinowi relacje. Co, kto, jak wygląda, czy jest ładna, w jakiej grupie jedzie itd.
Alicja jest siostrą Sebastiana Świłpy. On zawsze był dla mnie wzorem. Pracowity, zawsze schludnie ubrany i – co najważniejsze- głęboko wierzący– mówi Ala. Takiego męża chciałam, szukałam i o takiego się modliłam – wspomina. Bardzo ważny jest dla mnie Bóg, Kościół i świadome przeżywanie wiary – podkreśla. Właśnie to było, intencją Alicji jaką wiozła do Matki Boskiej Częstochowskiej.
Kiedy poznali się i porozmawiali po raz pierwszy Ala przyznaje, że był dość pewny siebie jak na tak młodego chłoptasia. Był takim lowelaskiem. Ale była też w nim, siła, upór… sama nie wiem, co dokładnie to było. W jakiś sposób mi imponował – opowiada.
Lekka zarozumiałość – w tamtych czasach – Marcina, odpychała go od Alicji. Takie podrywy czy szczypanki mi nie wystarczały, miałam obawy, że dla niego to zwykła zabawa, letni podryw – opowiada. Zbliżał się koniec pielgrzymki. Alicja pamięta, jak od razu po przyjeździe poszła i pomodliła się pod obraz Matki Boskiej Częstochowskiej w swojej intencji. Tuż przed wyjazdem żegnając się z Marcinem, nagle coś poczuła. On zaczął z nią jakoś inaczej rozmawiać. Nagle spostrzegłam w nim coś, nie wiem co to było. Żegnając się był bardzo poważny, widziałam, że mu zależy i tak wymieniliśmy się numerami – wspomina. Przez całą drogę powrotną, Ala myślała o Marcinie i już tęskniła, podobnie zresztą jak on. Kolejnego dnia Marcin napisał do Alicji. Zaczęli się spotykać. Znają się 6 lat narzeczeństwem stali się po 4.. Bardzo szybko wzięli ślub, ale nie żałują tego.
Muszę przyznać, że widzę jak ich miłość rozkwita, w ich małżeństwie jest wiele zaufania i szacunku. Są szczęśliwą rodziną, oddaną Bogu. Mają oni małego cudownego chłopca o imieniu Pawełek, oprócz tego Alicja jest w 7 miesiącu ciąży.
Narodziny uczuć w Betlejem
Renata i Emil Kwiliński
Poznali się na XIII szczecińskiej pielgrzymce rowerowej. On jechał z siostrą a ona z mamą. Tak jeździli z roku na rok. Z początku byli zwykłymi znajomymi. Iskrzyć zaczęło dopiero po niespełna 4 latach.
Renata została wdową. Jakoś tak wyszło, że wspólnie wyjechaliśmy do Ziemi Świętej – mówi Emil. Wyjazd ten, a dokładnie pielgrzymka organizowana była przez ich wspólną parafię. Będąc w Betlejem poczuliśmy coś nie opisanego do siebie – mówi Renata. Byli cały czas ze sobą. Z początku byliśmy zwykłymi przyjaciółmi, a wyjazd traktowaliśmy czysto koleżeńsko – opowiada Emil. Będąc w Betlejem nie mieliśmy żadnego wyraźnego znaku czy sygnału od Boga – mówi Renata. Natomiast wyraźnie czułam, że Bóg pomógł nam w tym spotkaniu. – wspomina. Podobnie również było ze ślubem – dodaje Emil. 16 października wzięliśmy ślub (w tym samym dniu Jan Paweł II został wybrany papieżem). Ślub zorganizowali w niespełna 2 miesiące. Powiedzieli sobie, że jeśli termin 16 października w ich parafii przy ul. Broniewskiego będzie wolny, to wezmą ślub. Tak jak wszystkie terminy pozajmowane, tak 16 październik… nic, pustka, tylko oni. Inne dnie pozawalane, po 2, 3 śluby, ale nie ich termin ślubu. Tak jakby Bóg usuwał wszelkie niedogodności i nierówności z naszej drogi– mówi Renata.
W ich małżeństwie, domu i całej rodzinie duży wpływ ma Jezus Chrystus. Co dzień starają się odmawiać pacierz z całą rodziną i chodzić co wieczór do Kościoła. Póki co jedyną osobą, jaka buntuje się z powodu modłów jest ich starsza córka Klaudia. Ale i pomimo tego, nie starają się oni jej zmuszać do niczego. Chcą dawać jej dobry przykład. Wiedzą, że szuka drogi, swojej tożsamości, w końcu to przywilej każdego nastolatka.
Rodzina Kwilińskich jak sama twierdzi, stara się wychować i kształtować swoje dzieci w wierze. Bardzo spodobał mi się obóz OAZY jaki mieliśmy okazję spotkać w Rokitnie – mówi Renata. Razem z mężem wpadliśmy na pomysł aby i nasze dzieci wysłać na takie coś. Uważam, że nie ma nic lepszego, jak dobra zabawa, integracja i bliskość z Bogiem w wakacje. To coś niesamowitego – mówi Renata.
Oni oboje wierzą, że taką drogę im Bóg wyznaczył. Niebyła ona zbyt łatwa, lekka i przyjemna, szczególnie dla Renaty. Sam Bóg ułożył taki, a nie inny plan dla nich obojga.
Przedstawione powyższe historie są prawdziwe. Ich świadectwo to czysta prawda. Są świadomi tego, że wiara i oddanie się Bogu, może pomóc nawet w najgorszych życiowych sytuacjach.
Bądźmy szczęśliwi. Szukajmy ludzi podobnych do siebie, to pozwoli scalić się tym samym fundamentem. Pamiętajmy ! Bóg nie pozostaje dłużny, zaufajmy mu, a on nam to wynagrodzi. Aby to poczuć i zrozumieć, trzeba tego doświadczyć, warto więc pozbyć się barier i wszelkich leków.
Jeśli umiłuje się ludzką miłość, to wtedy rodzi się także żywa potrzeba zaangażowania wszystkich naszych sił na rzecz miłości, bo miłość jest piękna a „Człowiek nie może żyć bez miłości” – pisał Jan Paweł II w otwierającej jego pontyfikat encyklice Redemptor homini.
Karina Kranz